Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.
—   37   —

go, która krowy doi i chodzi bez trzewików, z kwiatkami leśnemi we włosach.
— Szlachcianka! — wtrącił pan Krzysztof — widziałem papiery; Wilczkowie w Galicyi są hrabiami, ród dobry. Nasze stare prababki gospodarzyły jak ona, nieumiały czytać, ni pisać, ale chwytały i za oręż w potrzebie i umiały wystąpić w atłasach i aksamitach, gdy tego było potrzeba. Myślisz, że to dziewczę w salonie gorzejby wyglądało od innych wybladłych rówieśniczek?
— Odezwał się w tobie szlachcic! — rozśmiał się pan Teodor!
— Pleć-że co innego, kiedy masz mnie ochotę zabawiać — przerwał Krzysztof.
— Dla ciebie trudno wybrać przedmiot; Paprockiego na pamięć nie umiem, a o Wandzie mówić nie pozwalasz.
— Dla mnie ona nie istnieje — zamknął Krzysztof — dosyć! dosyć.
— Za pozwoleniem, za pozwoleniem — wyrzekł Teodor — mówisz fałsz, sam o tem może nie wiedząc, bo o dobrowolne kłamstwo szlachcica nie posądzam. Chciałbyś, żeby ona dla ciebie nie istniała, ale to samo, iż mi usta zamykasz, przekonywa, iż o niej nie zapomniałeś. Parę pytań i zamilknę. Szczerze, verbum nobile, jak ci się Wanda wydała?
Krzysztof miał oczy spuszczone.
— Tak uroczo piękna, tak bosko powabna, tak... jedna w świecie... jak niegdyś... Z dziewczęcia wykwitła na niewiastę... przeszła męczennicą przez ogień próby i nosi aureolę na czole; mieć taki skarb i stracić — zawołał — mieć serce i wyrzec się go i przyjść żebrakiem po latach wielu, prosząc o jałmużnę trochy litości, a być odprawionym ze wzgardą, Teodorze... z tą myślą żyć było trudno, niepodobna!
Pierwszy raz Krzysztof mówił tak otwarcie.
— Ty ją kochasz więc — przerwał Teodor.