Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   38   —

— Jak szaleniec stary — cicho mruknął Krzysztof — lituj się nademną.
— A przed chwilą chciałeś się żenić z inną.
— Czyżeś mnie nie zrozumiał — spytał Krzysztof — wiem co złamane serce kosztuje, jam na nic się nie zdał, czemużbym poświęcić siebie nie miał?
— Sofista jesteś! — dodał Teodor — piękne poświęcenie, dziewczę jak malina.
— Nie umiem ci na to odpowiedzieć — surowo odezwał się Krzysztof — trzpiotem byłeś i umrzesz trzpiotem. Żal mi kobiety z którą się ożenisz; bo gdyby była ideałem, jutro będziesz klęczał u kolan jakiej piętnastoletniej garderobianej jejmości.
— Masz słuszność — odparł Teodor — takim ułomnym Pan Bóg mnie stworzył.
— Nie mów-że nigdy o miłości, bo ją usta twoje profanują — zakończył Krzysztof.
Na tem przerwali rozmowę. Pan Teodor wiele się z niej nauczył: zajrzał w serce na chwilę otwarte pana Krzysztofa.
— Stary marzyciel — rzekł w duchu — człowiek niepraktyczny, który dobrze zrobił, że się w lesie zamknął, bo na świecie tłukłby się ciągle o mur głową.
Tegoż samego dnia, Paweł, który mało nie codzień przybywał się dowiadywać o zdrowie brata, ale go nie widywał nigdy, aby mu nie być natrętnym i nie obudzać w nim gniewu, przyjechał znowu dla rozmówienia się z Teodorem. Nie mówiąc o tem Krzysztofowi dostarczano od Pawła wszystko, czego mógł chory potrzebować; pani Pawłowa nasyłała więcej daleko, niż na wykarmienie całego domu najwykwintniejszego wymagać było można. Zwykle poszeptawszy z Teodorem chwilę, Paweł powracał do domu.
Stało się to i teraz. Gdy Męczyński powrócił do chorego po odjeździe brata i znalazł go zasępionym i milczącym, nie mógł wytrzymać.