Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.
—   49   —

córce przybyli rodzice i przedmiot rozmowy się zmienił, a gość odzyskał wesołość.
Przy wieczerzy podano węgrzyna; parę kieliszków wypiwszy Teodor uczuł się znowu rzeźwiejszym. Lizę miał obok siebie i niewiedzieć zkąd i jak, naprzód się zaczęło o francuzkich romansach, potem o uczuciach, o mężczyznach, o kobietach. Wstali od stołu, a Liza nieznacznie przechadzając się po pokoju, pociągnęła z sobą pana dziedzica. Poufałej rozmowie dodawało smaku wyborne cygaro, które u Zamorskich palić było wolno, a pannom ono nie szkodziło, pan Teodor się rozgadał! Liza po raz pierwszy okazała taką erudycyą uczuciową, tak wytrawny sąd, iż Męczyński zdumiony był i przerażony.
Było to rachubą, obawiała się, aby ją nie brał za dziecko, wolała być posądzoną o zbytnią dojrzałość; instynkt ją uczył, że to się staremu kawalerowi rychlej może podobać. Dowiadywała się bardzo starannie ile razy w życiu i w kim się pan Teodor kochał, wreszcie stała się tak niedyskretną, iż rzuciła mu pytanie, dlaczego się nie żeni?
Pan Męczyński nie taił się z tem, że gotówby raz na tem skończyć, trudność była w wyborze, gdyż... wszystkie kobiety wielbił i wszystkie gotów był kochać.
— Jakto, i mnie? — zapytała Liza.
— Toby było najłatwiejszem — rzekł śmiejąc się Teodor — ale najnieszczęśliwszem. I od tego niech mnie Pan Bóg broni.
— A to pięknie! dlaczegoż?
— Bo pani jesteś młodziuchną... i ja się jej godnym nie czuję.
— A w dodatku jestem zazdrosną straszliwie i niepozwoliłabym panu ani spojrzeć na inną, ani jeździć do hrabiny, ani...
Wszystko to w śmiech obrócono, ale niektóre słowa i towarzyszące im wejrzenia, utkwiły w panu Teodorze.