Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.
—   50   —

— Ha! — rzekł wracając do starego dworu — dziewczyna możeby i doprawdy gotowa pójść za mnie?
Zamyślił się. — A hrabina? — począł dumać. — Tu możeby przyszło łatwiej z istotą niedoświadczoną i naiwną, ale następstwa. Rachujmy. Lat ośmnaście, za dziesięć ona w kwiecie młodości, a ja suwam nogami. To fatalne. Hrabina by stanęła razem ze mną... kombinacya nieskończenie bezpieczniejsza... Dystynkcyi więcej w jednej, w drugiej życia i uczucia. Ale to wszystko gruszki na wierzbie — dokończył wzdychając — i jedna i druga drwią może ze mnie.
Po długich rozmysłach, pan Teodor uczuł się sam po troszę śmiesznym, splunął gniewliwie i zabierał się do snu, gdy w przedpokoju chrypliwe kaszlanie i suwanie nogami oznajmiło mu człowieka, który miał szczególny talent przyprowadzania go do niecierpliwości.
Był-to stary Olszak, ów sługa niegdy ojcowski zostawiony na straży dworu, który tak pięknie tu gospodarzył. Od kilku dni dobijał on się widzenia z paniczem, aby pogderać na niego i dopiero teraz potrafił się do niego dostać.
Pan Teodor chciałby się był schować lub uciec do niego, lecz nawet oknem już było zapóźno.
Wtaczał się właśnie na próg ogromny drab w berlaczach szerokich na nogach, pochylony nieco, o jednym kiju i kuli pod pachą, w odartym snrducie, z szyją obwiązaną chustą wełnianą, po nad którą sterczała trzęsąca się głowa ogromna, mało co włosów mająca, z twarzą czerwoną, oczyma wypukłemi i wargą dolną obwisłą. Broda od tygodnia niegolona dodawała mu brzydoty poczwarnej, powiększonej zmarszczkami, które przecinały policzki i czoło, jakby siecią dziwnie poplecioną. Stanąwszy w progu Olszak odchrząknął mocno, plunął i odezwał się dawnym zwyczajem:
— Niech będzie pochwalony...