Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
—   52   —

— No, cóż dalej? — spytał — czyś się już wygadał?
— Dopierom zaczął — odezwał się stary — jest do gadania wiele. W starych piecach djabeł pali, co z tego będzie? niechże mi panicz powie, co z tego będzie?
— Z czego?
— A z tych konkurów i lataniny?
— Mój Olszak, niezapominaj, żem ja stary też, jak sam mówisz.
— Ale ja starszy jeszcze. Co tu w bawełnę obwijać (lubił to powtarzać Olszak), dzierżawca wam córunię podsadza, wy się durzycie hrabiną, pan Krzysztof też, sami nie wiecie czego się wam zachciewa... a dalipan... przez próżniactwo.
Rozśmiał się Teodor z przymusem.
— Jakaż na to rada? — spytał.
— Odebrać gospodarstwo na siebie, dzierżawcę furfanta z córeczkami razem wypędzić, a rozum mieć i w romanse się nie wdawać, kiedy czas nie po temu. W porę się było ożenić, no, — bodaj i dziś, ale ani z tą fertyczną Zamorską, ani z hrabiną.
— Chybabyś mnie wyswatał — szydersko dodał Teodor — ale tymczasem idź spać, to będzie lepiej.
— O no to tak się zawsze kończy — mruknął Olszak — idź spać stary, a słowa, jak groch o ścianę.
Pogładził się po nieogolonej brodzie, popatrzał na panicza spokojnie palącego cygaro i westchnął całą piersią.
— Moje oczy na to patrzeć nie mogą, ale wy poginiecie. Cóż robić, kto się sam ratować nie chce, tego i Pan Bóg nawet poratować nie może, co dopiero stary opój, jak ja.
Teodor nie odpowiadał, był to jeden najlepszy sposób pozbycia się nudziarza, który, wedle zwyczaju, skończył dziękując za służbę i odszedł mrucząc.
— A jednak — rzekł w duchu Teodor, gdy się za nim drzwi zamknęły — ten człowiek co nie ma rozumu