Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.
—   56   —

— A to bardzo szczęśliwie dla mnie. Winnam mu wizytę, niechcę, ażeby mnie o złą wolę dla siebie posądził. Niech mu pan nie mówi nic, ale jak tylko wróci, ja go tam odwiedzę.
Teodor spojrzał zdziwiony.
— Pani nie żartuje?
— A! nic a nic, owszem, mam to niezmienne postanowienie.
Posmutniał nieco gość, siadł zamyślony, a panna Kornelia zaczęła go prześladować pannami Zamorskiemi, choć nie wiedziała wcale o blizkich z niemi stosunkach. Pan Teodor wypierał się jak najmocniej, ale mu to humor popsuło, czuł się odgadniętym; wstydził się swego bałamuctwa.
Obiad był tak paradny, jak pierwszy, i wpływ jego okazał się wielce zbawiennym. Gospodyni choć smutna, dnia tego więcej była mówiącą i wspomnienia podróży obojga stały się przedmiotem zajmującej rozmowy. Panna Kornelia złośliwie dosyć naprowadzała Teodora na gastronomiczne wspomnienia włoskich ryb i owoców, na ocenianie napojów, jak gdyby w oczach hrabiny chciała śmieszność starego kawalera uwydatnić. Okazało się w istocie, że lepiej znał hotele Florencyi niż galerye, i gatunki ostryg okolic Neapolu, niż Real Museo. Wanda nieznacznie się uśmiechała. Teodor coraz potężniej czuł się w niej rozkochanym.
Po kawie czarnej wyszli do parku. Pod wrażeniem dni ostatnich Męczyński postanowił uczynić krok stanowczy. Zdawało mu się, że pod sekretem, zwierzając hrabinie, iż Krzysztof chce się z Dosią ożenić, wyjaśni tem położenie i ułatwi sobie samemu staranie o rękę pięknej wdowy.
Był jednak człowiekiem nadto sumiennym i kochał Krzysia tak, że nie mógł uczynić zwierzenia, nie odsłaniając powodów, które skłaniały go do tego kroku. Właśnie hrabina napomknęła coś o panu Krzy-