Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.
—   66   —

weczce, z cygarem w ustach, nogę na nogę założywszy, siedział młody chłopak, ogromnie wyrosły, z włosami długiemi po artystowsku zarzuconemi na ramiona, z jednym palcem założonym za kamizelkę, ze szkiełkiem w oku, bez ceremonii rozparty, jakby był w domu.
Młody panicz był pięknej twarzy, rumianej, wesołej, nieco szyderskiej, a tryskającej niezmiernem życiem. Wszystko się w nim śmiało, drgało, lśniało, oczy niebieskie, wargi rumiane, policzki różowe, ręce żylaste i silne. Najdziwniejszą było rzeczą, że ten nieznajomy, z laseczką bardzo kształtną, ubraniem i postawą zupełnie domowego, poufałego kogoś udawał.
Ale któż to mógł być taki?
Pan Teodor wysiadał, a młodzieniec popatrzywszy nań, wstał, choć go nie było komu przedstawić i wyjąwszy z ust cygaro, podszedł z uśmiechem.
— Wszak mam honor pana Teodora Męczyńskiego widzieć.
— Tak jest.
— Adryan Brzoski, siostrzan cioteczny pani hrabiny Wandy, domyśliłem się, że to pan jesteś, bo tu o panu była mowa — mówił żywo i wesoło Brzoski — prezentuję się więc bez ceremonii przyjacielowi cioci, i polecani jego łasce. Od dwóch dni napróżnośmy pana dobrodzieja wyglądali; rzucam cygaro, którego nie mam powodu żałować, bo źle ciągnie i... służę do salonu. Kochana, śliczna ciocia będzie panu rada.
Pan Teodor poufałością i śmiałością młodzieńca nieco był zmięszany, twarz jego musiała to wyrażać, ale pan Adryan wcale na to nie zdał się uważać. Grzecznie się skłonił, odrzucił włosy i we drzwiach stanął, prosząc gościa, aby go poprzedzał. Chłopak gdy wstał, olbrzymiej postawy się wydał, piękny cale i zręczny.
— Bardzośmy pana wyglądali — rzekł idąc — ciocia nie wątpię że zostanie uszczęśliwioną, a ja także, bo choć śliczną ciocię kocham, ale dla mnie za powa-