Adryan uściskał pana Teodora.
— Cudowny projekt, wieczór w towarzystwie panien, a o świcie z trąbką w lasy — zawołał w uniesieniu.
— Ale czekaj pan, ostrzedz go muszę, abyś się młodszą Zamorską nie zajął; jest tak prawie, jak przyrzeczoną jakiemuś panu Maciorkiewiczowi.
— A to doskonale! — żywo przerwał Adryan — właśnie najswobodniej umizgać się mogę nie narażając na to, aby mnie posądzano o matrymonialne widoki, bo co się tyczy ożenienia, o! do tego się ja nie dam prędko skłonić. Dałem sobie słowo nie żenić się póki nie wyłysieję.
— Czy to przymówka do mojej łysiny?
— Uchowaj Boże! — krzyknął Adryan — pan masz tylko czoło wysokie, łysiny nie dostrzegłem. Jest więc rzeczą postanowioną, że do Zieleniewszczyzny jedziemy.
— Ja dziękuję...
— Ja, stokroć mocniej; panna Kornelia wieczorem kładzie kabałę, a ciocia czyta i duma; zaczynałem już myśleć, czy mi się siatki robić nie wypadnie nauczyć.
Po krótkiej rozmowie w salonie, dano obiad... jak zwykle wykwintny, do którego Adryan zasiadł z apetytem dwudziestoletnim i poufałością dziecięcia domu. Nadszedł i poważny rejent, który w chęci przysłużenia się siostrzeńcowi hrabiny, zapowiadał, iż może się polowanie złoży.
— Ja jadę na polowanie do Zieleniewszczyzny, kochany rejencie — rzekł Adryan — już sobie o mnie głowy nie łamcie, odłożymy to na później.
— Jakto już jedziesz? — zapytała hrabina.
— Muszę, jestem proszony — zawołał Adryan — a przytem rad będę poznać panny Zamorskie, o których tyle słyszałem.
— Gdzie? w Warszawie? — potrąciła hrabina.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —