Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.
—   75   —

ści już będąc ku czulszym wynurzeniom, w sam czas się powstrzymał.
Długie to posiedzenie z Lizą, nie uszło bacznego oka młodzieńca, i gdy nareszcie nakarmieni i napojeni wyszli, w przyzwoitem oddaleniu od folwarku, szepnął panu Męczyńskiemu:
— Widzę, że pan się bierzesz do starszej panny, albo raczej, że ona się ma do pana... to w oczy bije!
— Ale, na Boga! — przecząc gwałtownie rzekł Teodor — ani wiek, ani położenie moje w świecie nie dozwala mi nawet pomyśleć o niczem podobnem! Bawi mnie wesołe dziewczę, i na tem koniec. Zmiłuj się, nie wyobrażaj sobie, żebym... miał coś takiego w myśli.
— Najzupełniej temu wierzę, ale jeśli tak jest — dodał Adryan — to pozwól-że mi się pan przestrzedz, ażebyś pozorów unikał. Zdaleka patrząc strasznie się to wydaje podejrzanem. Prawdą a Bogiem — oni na pana polują.
Teodor się zamyślił.
— To prości bardzo ludzie i nie sądzę, żeby szli takiemi drogami do celu, zbyt są naiwni.
— Ale ba — przerwał Adryan — panny mają może pozór dziewczątek wejskich, ale im z oczu okrutny spryt patrzy, bądź pan ostrożnym. Nie wszystko jest naiwnem, co się niem być zdaje.
Przez cały wieczór nieustawała żwawa rozmowa, którą Adryan sam prawie podtrzymywał, paląc cygaro po cygarze. Rozstali się po północy, a gospodarz winszował sobie nowej znajomości niewymownie. Nazajutrz raniuteńko wszystko było do polowania w gotowości. Los chciał, ażeby obrany na nie ostęp przytykał do puszczy pana Krzysztofa. Zmęczeni znaleźli się w blizkości chaty Wilczków, a że Teodor rad się był też dowiedzieć o Krzysztofie, a Adryan niezmiernie ciekawym był go zobaczyć, zawrócili pod pozorem spytania o zdrowie pustelnika.