Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
—   77   —

w jednych formach. Wszyscyśmy kubek w kubek do siebie podobni i o nic się mocniej nie staramy nad to, by się nie wyróżniać od ludzi. Gdy się więc trafi wśród martwych gipsów marmuurowa postać, jestem dla niej ze czcią.
— Tylko, że ja podobny chyba jestem do tych grobowych, którym rak, nóg i całych brył braknie — rzekł Krzysztof.
— Tors Herkulesa, jest zawsze arcydziełem — wtrącił Adryan.
Krzysztof uśmiechnął się mimowolnie i popatrzał na Adryana; poczciwa, wesoła twarz ujęła go, obejrzał się, aby mu podano krzesło.
— Na Boga, nie troszcie się o mnie — krzyknął chłopiec i padł na zieloną murawę tak zręcznie przed Krzysztofem, tak się wygodnie umieścił, iż go tą żywością ujął znowu. Przypatrywał mu się niemal z zazdrością jakąś.
Z za węgła patrzała też na niego Dosia, bo po raz pierwszy w życiu, takiego Antynousa uśmiechniętego widziała. Teodor stał milczący.
— Wie pan, że jeśli się nie ożenię, jeśli w pojedynku nie polegnę, jeśli mnie kto na polowaniu nie postrzegli, i jeśli nie zmienię charakteru, pobujawszy nieco po świecie, gotowem się cofnąć na taki jakiś zamek stary jak pański, aby tak dumać o przeszłości, i na świat, który komposty i gnoje do ideału podnosi, nie patrzeć — odezwał się do pana Krzysztofa. — Zyskam na tem, że się w gnój sam nie obrócę i umrę człowiekiem.
Panu Krzysztofowi to wyznanie wiary dziwnem się wydało, ale chłopak zdawał się być szczerym.
— Jedno z dwojga: albo rycerzem być albo pustelnikiem, to rozumiem; do siania kartofli dosyć tych, co są sami do nich podobni.
— Zkądże pan z temi przekonaniami tu do nas przybywasz? — zapytał pustelnik — z księżyca?