Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.
—   80   —

Adryan już był ustawił stół przed panem Krzysztofem i powracał po resztę. Wpadł naprzeciwko zaprezentować się pani Wilczkowej, matce; pomówił z nią kilka minut, zabrał co było potrzeba do śniadania i łupami obciążony, wrócił do Krzysztofa i Teodora. Dosia nie mogła się wstrzymać, by za nim nie iść oczyma i nie postąpić kilka kroków. Zdziwił ją ten śmiały, wesoły, napozór paniczowaty, a w istocie tak usłużny i skromny chłopiec, który w dodatku, był, jak się dowiedziała podsłuchując, stostrzeńcem hrabiny.
Przy stole Adryan tak dobrze jadł, jak wprzódy ochoczo służył. Krzysztofowi i to się podobało, bo on także wolał sam wszystko, co mógł robić, niż ludzkiej wyciągać pomocy.
— Co to może krew — rzekł w końcu Adryan — pannę Wilczkównę tylko ubrać w jedwabie, a do karety posadzić, mogłaby z niej być wielka pani.
Jużciż to prawda — potwierdził Krzysztof — i powiem panu rzecz szczególną. Czem się to dzieje, że tę krew znajdziesz pan w szlachcie i — w chłopach: ale wie pan, to plemię, co skulone dwieście lat siedziało za warsztatem, co szyło buty i majstrowało: praca ta, choćby nawet mierzenie łokciem, zwichnęła im kłęby, pokoszlawiła nogi, porobiła z nich kaleków.
— Smutna to rzecz, choć prawdziwa — wrzucił Adryan — boć przemysł jest i będzie dźwignią wielkiej cywilizacyi.
— Pewnie — odparł, swojej teoryi oburącz się trzymając, pan Krzysztof — ale nie darmo dzielimy się na narody, a narody posłannictwa mają. Niemcy powinni szyć buty dla całego świata i robić pończochy, my za cały świat wojować i żyto siać, a Anglicy sprzedawać nasze zboże i niemieckie trzewiki.
Od dawna pana Krzysztofa nikt w takim nie widział humorze.
— Wydała się panu Wilczkówna szlachcianką z powierzchności — dodał — to nic, ale dusza w niej