Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.
—   82   —

Spojrzeli sobie w oczy, a obojgu się oczy śmiały.
— Więc do zobaczenia! — powtórzył Adryan.
Dosia tyłko główką mu się skłoniła, ale wejrzenie było wymowne i serdeczne. Nigdy się nie spodziewała, aby jej kto na świecie tak się mógł podobać, zdziwiła się sama sobie, wiodąc za nim oczyma długo.
Pożegnawszy gospodarza, obaj goście siedli do bryczki, która ich tu przywiozła i ruszyli nazad do Zieleniewszczyzny. Tu na nich z obiadem czekano, tak wykwintnym, że pomimo największego starania pani Zamorskiej, był szkaradny. Proste potrawy daleko się jej lepiej udawały, ale Liza układała program i uczyniła go niewykonalnym.
Drugiego dnia dzierżawca obiecywał łowy daleko wspanialsze, miał się czas do nich przygotować. Szczęście dziwne sprzyjało młodemu paniczowi, wszystko mu się wiodło po myśli. Życzy sobie poznać sąsiedztwo, a właśnie tego dnia nad drogą stojąc na przesmyku z Teodorem, spotkał się z nieznanym sobie panem Pawłem.
Pawłowi, w którego domu mało kto jeszcze bywał, szło nieco o pozawiązywanie stosunków, żona mu się nudziła, dom stał pustkami, rad był ludzi przyciągnąć. Pół mili dzieliło wyśliwych od Pobogowszczyzny.
— Jeżeli polowanie skończone — zawołał Paweł — zajedźcie do mnie na obiad.
— Nie jesteśmy ubrani na pierwsze odwiedziny — rzekł Adryan.
— A! dajcież temu pokój! — przerwał Paweł — na wsi jesteśmy, ja panów biorę gwałtem i przed moją żoną wytłómaczę, myśmy do zbytnich ceremonij nie nawykli. Teodor powinien był panu powiedzieć, że ja się z niczego dorabiałem majątku, byłem więc na wozie i pod wozem, żona moja kobieta prosta, nie nawykliśmy do białych rękawiczek.
Adryan się skłonił, Teodor przystał chętnie. Zamorski, który im towarzyszył, chciał się wymówić,