Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.
—   83   —

ale go gwałtem pociągnięto. W ten sposób z południa dostali się do starego dworu w Pobogowszczyznie.
— Obiad będzie improwizowany — dodał Paweł — ale żona moja jest ostrożna, mamy zawsze od przypadku coś tak zachowanego, aby podróżnego nakarmić, bo na wsi o każdej dnia godzinie spodziewać się go można. Zaręczam za to, że nie będziecie głodni.
Paweł wziąwszy na swą bryczkę Zamorskiego, pośpieszył nieco przodem, Teodor z Adryanem jechali za niemi. W ganku czekała męża pani Pawłowa z córką i synem.
— Jejmość — zawołał z bryczki gospodarz — wiozę gości, jedzie pan Teodor, pan Brzoski i pan Zamorski, po polowaniu głodni, trzeba się popisać i nie dać im czekać długo.
Jejmość nie pokazując się znikła, została tylko zastępująca gospodynię dziewczynka i chłopiec, który miał wielką ochotę bryczce ojcowskiej furmanić, choćby tylko do stajni i popisać się paląc z bata. Pozwolono mu tej uciechy.
Weszli do dworu. Był on przez ostatniego dziedzica nieszczęśliwie odświeżony, a nowi posiadacze niemieli ani czasu, ani ochoty, wrócić mu wdzięk stracony. Było tu więc bardzo wygodnie, ale wcale nie pięknie. Meble ni stare, ni nowe. Sprzęt prosty, ozdób prawie żadnych, czysta proza życia, które się niedawno dorobiło gniazda, jeszcze w nim puchu zasłać nie mając czasu. Nie zbywało na niczem, ale nic nie było dla oczów. Nawet folwark państwa Zamorskich przyozdobiony przez panny, daleko wyglądał zalotniej. Znać było, że w gospodarzu i jego pani zmysł piękna wcale wyrobionym nie był.
Po upływie dobrej pół godziny pokazała się dopiero gospodyni, w bardzo skromnym stroju, z twarzą swobodną i uprzejmą, ze spokojem ducha, który dał panu Teodorowi otuchę, że obiad będzie dobry.