Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

Gdy suknia zaszeleściała i kroki się słyszeć dały, pan Krzysztof skamieniał, oczy zwrócił ku wchodzącej, i stał nieporuszony. Drzwi się otworzyły, Wanda raczej wbiegła niż weszła, spojrzała na niego, oczy ich spotkały się, krótka chwila wahania poprzedziła powitanie.
Przed wnijściem do salonu hrabina powiedziała sobie, że powinna udawać wesołą. Nie było to ani w jej obyczaju, ani charakterze, zdało jej się jednak że powinna nią być aby nie zdradzić wzruszenia, ani gniewu; bo gniew dowodziłby czego więcej. Bledszą była niż zwyczajnie.
Pan Krzysztof się skłonił.
— Ośmielił mnie pan Teodor do złożenia pani mojego uszanowania — rzekł powoli — nigdybym się sam na to nie ważył, wiedząc że pani gości nie lubi, a ja też gościem nigdzie oddawna bywać nie zwykłem.
Hrabina skłoniła się zimno i zdaleka.
— Bardzom wdzięczna panu Teodorowi za tę miłą niespodziankę i za wyciągnięcie pana z jego lasów. Gdy raz ta klauzura została złamaną, inni też korzystać będę z jego towarzystwa.
Pan Krzysztof nie zebrał się na odpowiedź, skłonił się tylko z rezygnacyą i siadł na miejscu wskazanem. Nastąpiło milczenie przykre, którego nikt przerwać zrazu nie śmiał. Wejrzenia się krzyżowały pan Teodor cierpiał prawie tyle co nieszczęśliwy Krzysztof, który spuściwszy głowę i oczy, stracił zupełnie zwykłą swą odwagę i przytomność. Panna Kornelia uważała niemal za obowiązek odezwać się z czemś obojętnem, bo widziała i na twarzy Wandy napróżno tajoną boleść i wzrastające pomięszanie.
— Pan podobno — przemówiła do Krzysztofa przy którym ją przypadek umieścił — pan długo bardzo nie wyjeżdżał nigdzie, nawet w najbliższe okolice. Jakże się panu wydały, czy zmienione?
Zagadnięty jakby się przebudził, podniósł oczy powoli.