Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.
—   86   —

lił zwycięztwem, lecz historya to była u nas rzadka i dla słuchaczów nowa, bo na dziesięciu, którzy tracą, nie wiem, czy jeden jest, coby się szczęśliwie czegoś dobił, nie straciwszy głowy, gdy mu się powiedzie. I on i żona, nieprzebrani byli w tych powieściach o przebytych biedach i szczęśliwych spekulacyach, o trudzie, jaki ich kosztowało zbogacenie. Adryan umiał słuchać, czyniąc uwagę, że się ze wszystkiego czegoś zawsze nauczyć można.
Wieczorem wrócono na wieczerzę do Zamorskich, a na następny dzień zapowiedział powrót swój do Zamostowa pan Adryan. Zdawało mu się, że choć zameldować się był powinien ciotce, nim dalsze polowanie na zwierza i ludzi przedsięweźmie. Paweł dał mu upoważnienie do plądrowania po wszystkich błotach i lasach obszernych dóbr swoich. Teodor, którego niepokoiło ciągłe wspominanie Zamorskiego, o Maciorkiewiczu i potrzebie uregulowania rachunków, pozostał w domu. Naprzeciwko powracającego pana Adryana wybiegła panna Kornelia.
— Przyjechałeś pan na wakacye do ciotki, spodziewam się dlatego, żebyś ją nie siebie bawił, a latasz niewiem gdzie? pięknie to?
— Zbierałem właśnie materyał dla bawienia cioci i pani — śmiejąc się rzekł Adryan — polowałem nie tylko na zwierzynę, ale i na plotki. Com widział! gdziem bywał, o pani!
— Mów.
— Powoli, chodźmy do cioci.
Ciotka przyjęła siostrzeńca bardzo serdecznie, ale ze swą nieporuszoną powagą i spokojem.
— Jakże ci się udało polowanie? — spytała.
— Doskonale.
— A panny się podobały?
— Wie ciocia która? proszę zgadnąć.
— Starsza — zawołała Kornelia — bo taki trzpiot, jak pan.
— Otóż nie.