— Byle nam wody dano, jeśli będzie gorąco — rzekła hrabina.
— Jabym zawiózł wszystko, co potrzeba i byłbym bardzo szczęśliwy, żeby mi się udało go z kłopotu wybawić, ale się obrazi, mnie wyłaje... i...
— I wszystko się popsuje! — zawołał Adryan. — Pojedziemy na chwilę, napawać się wonią lasów, nasycać powietrzem, wrócimy z lepszym apetytem do panny Kornelii.
— Mnie zostawicie państwo na gospodarstwie, uznając niegodną towarzyszenia im?
— W istocie, im mniej nas będzie, tem lepiej — dodał Teodor.
Tak tedy owa wyprawa, w którą pan Teodor nie bardzo wierzyć się zdawał, osnutą została. Dziwiła go nieco, że hrabina podjąć ją chciała i z tem się przed nią nie taił.
— Mam na sumieniu, żem go niedosyć uprzejmie przyjęła — na stronie poczęła się tłumaczyć spytana hrabina Wanda. — Wyobraziłam sobie fałszywie, że mieć może jakieś myśli... nadzieje, które od razu chciałam rozproszyć. Byłam za surową, chcę to naprawić.
Teodor, który zawsze łudził się tem, iż piękną wdowę powoli sobie zjednać potrafi, nie znalazł w tem postępowaniu nic dla siebie zagrażającego, skłonił się i zamilkł.
Rejent zapewniał, że barometr stał nieporuszony na pogodzie, wycieczka więc na dzień następny umówioną została. Adryan miał jechać pół godziną wprzód konno i oznajmić gości. Hrabina niechcąc pozostać sama z panem Teodorem w ciągu podróży, boby ją był czułościami swemi nudził zbyt długo, namówiła go, ażeby jechał z Adryanem, któremu nie wypadało stawić się samemu. Ludzie znali drogę do zamku i właściwie przewodnika niepotrzebowała. Po rannym obiedzie w Zamostowie, wyruszyć miano.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —