Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—   92   —

— Ale zamek przynajmniej zabaczyć potrzeba — dał rękę podając Adryan — to ciekawe.
Jeszcze się trochę wahając, piękna pani poczęła iść ku górze. Stanęli najprzód przypatrzeć się bramie i murom z polnych kamieni.
— Jakże to smutne! jakie to biedne. Stare, zrujnowane! Jak ten człowiek mógł tu wyżyć lat tyle — odezwała się po cichu.
W bramie obwiał ich chłód i otoczyły mroki. Hrabina zamilkła, na dziedzińcu zatrzymali się chwilę, bliżej przypatrując rozwalonym w części murom. Teodor czekał ze sługą już w kapotę ubranym w ganku. Rozglądając się wszędzie ciekawie, hrabina dała się prowadzić na górę, do wielkiej izby sklepionej, gdzie miała odpocząć chwilę. Wszędzie uderzało ją to ubóstwo dobrowolne, świadczące o życiu surowem. U wnijścia ze wschodów po ścianach poczepiane były okruchy i resztki zardzewiałych zbroi, które czerwonawy kolor poprzybierały. Nic tu nie było całego, nic kształtnego, zbrojownia jakby zgrobu i ziemi dobyta, podziurawiona przez wieki co ją jadły, ścieniała, pogięta, zniszczona. W wielkiej izbie sprzęt połamany, choć stary, a nie piękny, połatany od siekiery okazywał zaniedbanie zupełne i wyrzeczenie się wygody równie, jak powierzchowności. Na jednej ze ścian stare drzewo genealogiczne wisiało, a pod niem ręką Krzysztofa stał w chwili pognębienia rzucony napis:

Fuimus!

Na stoliku rozłożony był Niesiecki i Biblia. Na drugim leżała kronika Bielskiego.
Hrabina siadła przypatrując się ciekawie; zdawało się jej, że człowiek, co tu żył, musiał zbutwieć, jak to, co go otaczało. Serce ściskało się coraz mocniej, i gdyby się nie wstrzymywała, możeby z pod powiek łza się jaka dobyła.