Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

— Ja? a zkądże ja mam wiedzieć o tem.
— Jakto? pani się nie domyśla?
— Ja nie jestem domyślną wcale.
Teodor rozśmiał się.
— Muszę więc panią przestrzedz, Walerek, który się ożenić nie może, a pragnie, przybył pewnie nie bez myśli. Trzeba go znać.
— Bardzo miły człowiek! — odezwała się panna.
— Nie przeczę bynajmniej — rzekł Teodor — nie podobna go nie pokochać, ale jutro nas wszystkich w karty przegra.
— Od pół roku wiem, że matce dał słowo i nie gra — odparła panna Kornelia.
— I płochy.
— Może był, ależ wiek! ustatkował się zupełnie — wtrąciła kuzynka — a przyznam się panu, że przy nim wszyscy, wiele was jest, wydajecie się nieokrzesanemi.
Pan Męczyński sapnął.
— Niewiedziałem, że w takich łaskach u pani!
— A na cóż mu łaski moje się przydały — żywo szczebiotała panna — on ani moich, ani niczyich nie potrzebuje. Nie ma kobiety, któraby go pokochać nie była zmuszoną, gdy się o to postarać zechce.
Teodor zamilkł skrzywiwszy usta.
— Tak pani sądzi.
— Nie ja, ale wszyscy.
— Szczęśliwy człowiek! — sucho rzekł Teodor i odszedł.
Gdy się to działo, Walerek w ganku zalecał się już gospodyni, która bardzo grzecznie, ale przyjmowała go zimno i seryo, nie dając mu się spoufalać, do czego aż nadto był skłonnym. Nie zraziło to pretendenta, który snać mając to w instrukcyach, wkrótce przeszedł od pani do siostrzeńca, chcąc i jego serce podbić.