gnąć z niego co postanowił nie było można. Uląkł się Adryan.
— Bądź waćpan spokojnym — rzekł — ja się z nim we cztery oczy tak rozprawię, że się go pozbędziemy.
Począł go ściskać i całować, zaklinać, prosić przybyły i nic nie wydobył z ust uparcie zamkniętych, powtarzał mu, — bądź waćpan spokojny.
Do późnej nocy trwało to naleganie z jednej, odpór z drugiej strony. Adryan obawiał się go rzucić i pozostał na zamku, kazawszy sobie posłać w salce na ziemi trochę siana i stary dywanik.
Pan Krzysztof chodził do rana po swojej sypialni, kilka razy padał na kolana i modlił się, to znowu wstawał, a nad ranem ze strzelbą na plecach ubrany jak do polowania zjawił się przed Adryanem. Ten niechcąc go puścić zerwał się by mu towarzyszyć.
Mowy już o niczem nie było.
— Dokąd masz jechać? — zapytał stary.
— A pan?
— Jabym chciał do Teodora się dostać — rzekł Krzysztof — mam do niego prośbę i widzieć się z nim muszę.
— Odwiozę pana do Zieleniewszczyzny.
Nie wznawiając wczorajszej rozmowy pojechali w istocie do państwa Teodorstwa. Przybyli tam tak rano, że piękna Liza, która teraz tryb życia na pański zmieniła, spała jeszcze, Teodor był w szlafroku. Zaledwie się przywitali, Krzysztof pod rękę wziął gospodarza i wyciągnął go do ogrodu. Adryan zostawszy w sypialnym pokoju, czekał godzinę, drugą, nareszcie służący przyszedł go na śniadanie prosić od pani, niespokojny więc musiał iść do niej.
Piękna Liza kaszląca była, strojna i melancholiczna. Nie zastał tu jeszcze ani jej męża, ani pana Krzysztofa, wysłano pilno ich szukać w ogrodzie, lecz jeszcze pół godziny czekali nim wreszcie nadeszli oba.
Teodor był blady i widocznie zaniepokojony. Krzysztof udawał wesołego, ale to była jakaś weso-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —