Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

Adryan zwykle otwarty i żywy, na ten raz przybrał postawę sztywną, ale że niemal grał rolę półgospodarza, musiał być grzecznym.
— Śliczny park — rzekł Walerek — co za kampania senioralna! Jak tu czuć ducha i smak gospodyni, co za wdzięk we wszystkiem! Dawno bardzo nie byłem w Zamostowie, jestem nim prawdziwie oczarowany.
— Ja także — rzekł Brzoski. — Ciocią i jej rezydencyą razem.
— Nie dziwuję się, gdyż jedno doskonale odpowiada drugiemu — mówił Walery — pan tu spędza...
— Wakacye — wtrącił Adryan — i bardzo mile. Sąsiedztwo mamy nie liczne wprawdzie, ale wystarczające dla cioci, która nie lubi zbyt tłumnego, ani zbyt wrzawliwego towarzystwa.
— A! a! — rzekł Walery — ale tak młoda osoba.
— Umysł poważny nad wiek, dla niej spokój i cisza najwyższem dobrem.
— Ha! to przyznam się panu, że jak na wakacye, nie koniecznie właściwe sobie wybrałeś miejsce pobytu.
— Dlaczego? — odparł Adryan — w Zamostowie mam ciszę, a gdy chcę swawoli i śmiechu trochę, jadę do pana Teodora, którego dzierżawcy dom jest bardzo wesoły.
— Tak! u dzierżawców często się bardzo dobrze bawi — dodał Walerek. — Są to ludzie, co potrzebują stosunków i przyjmują hojnie. Są panny? — zapytał po chwili.
— Dwie, i bardzo ładne — mówił Adryan — oprócz tego mam polowanie w lasach u pana Pawła, u Krzysztofa Poboga, w naszych i Zieleniewszczyźnie.
— Gdybyś mi pan zrobić chciał ten zaszczyt, prosiłbym go do siebie.