Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

— Nie draźnij pan i milcz — przerwał Adryan — formy wprawdzie zachowane nie zostały, pan Krzysztof postąpił porywczo.
— Nie chcę skandalu — wrzucił Krzysztof — niech gadają o pojedynku, ktoś kogoś postrzelił, i dosyć.
— Ale za cóż? czego chce odemnie ten rozbójnik! — krzyknął kasztelanic.
— Powiem panu — rzekł Adryan kładnąc rękę na dubeltówce, którą ciągle się zmierzał — że gdyby nie wzgląd na ciotkę, jabym też pana mógł i powinien pozwać o rachunek. Cały świat wie jakim sposobem otrzymaliście tę rękę kobiety nieopatrznej i zdradzonej, cały świat patrzy na wasze postępowanie i jej nieszczęście.
— Więc już dwóch was na mnie! — zawołał usiłując się wyrwać z rąk Adryanowi kasztelanic — to pięknie i rycersko, to po szlachecku.
— A ty mnie, trutniu jakiś — zaryczał Krzysztof — szlachectwa i szlachetności będziesz uczył! ty! ty!
Kasztelanic zbladł i mówić nie mógł, wystąpienie Adryana przeraziło go.
— Czegóż chcecie ode mnie? czego chcecie? — począł bełkocząc.
Pan Krzysztof kurki dubeltówki pospuszczał powoli i począł się zbliżać.
— Czego ja chcę, to ci powiem — rzekł groźnie, ale chłodno — chcę, abyś mi tu przy świadku dał słowo, że póki życia noga twoja w Zamostowie nie postanie. Idź gdzie chcesz, rób co chcesz, ale od tej kobiety wara!! precz! Nie, słowa mało, dasz mi na piśmie, przysiężesz, i ruszaj, gdzie cię oczy poniosą.
Adryan w tej chwili strzelbę wychwycił z rąk kasztelanica i rzucił ją opodal w krzaki. Zdawało się, że napadnięty chciał uciec, rzucił się zrazu, ale wnet zatrzymał.