Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
—   110   —

— Panie, czyż się godziło? czyż...
— Godziło się, basta! — odparł Krzysztof — wszystko skończone. Nie wróci, za to ręczę i hałasu robić nie będzie. Znam człowieka. Mówię ci, rzecz skończona, sza! Głowa go bolała i pojechał do domu, idźmy do Teodora.
Adryan słowa przemówić nie mógł, poszli milczący razem, nawołując się na stanowisko. Teodor, Wilczek i inni myśliwi cieszyli się właśnie zabitą wilczycą i zabranemi młodemi, gdy Krzysztof idący przodem zjawił się zupełnie ostygły i spokojny.
Kasztelanic się nam gdzieś zabłąkał — rzekł Teodor — nie widzieliście go?
— Owszem! — odparł pan Krzysztof — głowa go bolała, pojechał spocząć.
Adryan zmilczał, lecz z niespełna pół godziny, niespokojny leciał, konie pędząc, do Zamostowa. Obawiał się tam zastać kasztelanica. Tu go wszakże nie było.
Ciotce nie mówiąc ani słowa, czekał wieczora. Służba pana domu nie mogła pojąć, gdzie zabawił tak długo, lecz fantastyczne jego wycieczki zbyt były częste, aby się dziwować miano opóźnieniu. Koni, któremi pojechał, nie było także do północy. Adryan nie spał, na każdy ruch w podwórzu się zrywając. Dano mu znać, że bryczka kasztelanica i chłopak, który z nim jeździł, przybyli odwiózłszy go do matki. Listu żadnego nie było.
Tak zeszła noc i ranek następny, Wanda unikała zapytania o męża, Adryan o nim nie wspominał. Około południa przybył posłaniec z listem. Siedzieli w salonie, gdy go przyniesiono. Wanda spojrzała na kopertę, zarumieniła się i szepnęła:
— Ale cóż się stało?
I rozerwała pieczątkę. Oczyma przebiegła prędko papier, raz i drugi czytała go, jakby zrozumieć nie mogąc i wstała z nim od stołu niosąc z sobą do okna. Adryan drżący oczyma szedł za nią. Zdzi-