Pomimo starań moich, rządkom mógł nawet dłuższą z nią poprowadzić rozmowę. Spotykałem jej oczy, ale wnet postrzegłszy wzrok mój, odwracała je odemnie, czasem poufniej zaczynała już zawiązywać się rozmowa, gdy nagle, jakby coś sobie przypomniawszy, milkła i uchodziła.
Wstręt, który obudza, czuje człowiek zawsze, nie zdawało mi się, ażeby ona miała go dla mnie, jakaś niezrozumiała obawa odpychała ją, coś niepokonanego stało między nami.
Wycierpiawszy kilka miesięcy, postanowiłem stanowczo i otwarcie pomówić z nią. Wyznaję, żem jak student szpiegował ją i szukał zręczności widzenia sam na sam. Doszedłem, że bardzo rano odbywała przechadzki po ogrodzie, odkryłem miejsca, które odwiedzała zwykle i gdzie siadywała. Jednego ranka, znalazłem się niespodzianie przed ławką, na której siedząc bukiet układała. W pierwszej chwili chwyciła za kwiaty przestraszona i chciała uciekać.
— Zatrzymaj się pani, błagam — zawołałem zbliżając się i modląc prawie — jeśli mi każesz odejść, pójdę, ale czyhałem i czyham na chwilę rozmowy, juściż mi się odmawiać nie godzi.
Spojrzała mi w oczy gniewnie prawie.
— Nie miej mi pani za złe, żem jej tu i o tej porze szukał — rzekłem — unikasz pani tak uporczywie, że innego nie znalazłem sposobu.
— Ale czegóż pan możesz chcieć odemnie? — spytała niespokojna.
— Powinnaś się pani była domyśleć, że chcę się do niej zbliżyć, bo mam dla niej uczucie żywej... nazwijmy to przyjaźni... Cóż w tem złego?
— Złem być może, iż ludzie gotowi są przyjaźń tłómaczyć fałszywie, a kobieta ostrożną być musi — odezwała się głosem jasnym. — Za przyjaźń panu jestem wdzięczną, odpłacałam ją wzajemną, niechciejże pan abym ją spokojem moim odpłacała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —