Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

Dziewczę się nieco zmięszało z początku zobaczywszy Adryana, ale natychmiast oprzytomniało..
— Dobry wieczór pannie Wilczkównie.
— A! dobry wieczór panu.
Chciała odchodzić zaraz.
— Cóż to pannie tak spieszno.
— No, nie, ale — (zarumieniła się) — jeszczeby też dopiero, gdybym z panem w lesie miała gawędzić, kiedy już i tak...
— I tak? co? proszę dokończyć.
— Mówią, że to nie uchodzi.
— Któż mówił?
— A jegomość stary...
— A zkądże wiedział o jakiej rozmowie?
— Ja mu sama o niej powiedziałam, bo się kryć z niczem nie umiem. Stary powiada, że młodzi wszyscy to bałamuty.
Rozśmiał się Adryan.
— Niech mu panienka powie, że starzy są gdery.
— Ale co panu po mojej rozmowie, jam prosta dziewczyna.
— I prosta rozmowa najmilsza — rzekł Adryan.
— Ja od pana tobym się jeszcze czego nauczyć mogła, ale pan ode mnie?
— O! bardzo wiele! — patrząc jej w oczy wesoło, rzekł Adryan — ja jestem uczony z książki, a panna masz mądrość leśną, która więcej warta.
— Na cóż pan kłamie! — odezwało się dziewczę, które odchodzić chciało, a stało, jak przykute.
— Prawdę mówię.
— Jak się dowie jegomość, jak mnie spotka, to dopiero będzie! — szepnęła jakby sama do siebie — bądź pan zdrów.
Pobiegła kilka kroków. Adryan stał i patrzał zamyślony.
— Jeszcze słówko! — zawołał — tylko słówko.
Stanęła.