— Czego pan chcesz?
— Pożegnać się z panną Dosią.
— Albo co?
— Jadę ztąd, i któż wie, może tu nigdy nie powrócę, może panienki nie zobaczę nigdy.
Podniosła oczy jasne na niego.
— A to dlaczego? — spytała — któż panu broni?
— Mieszkać będę w innych stronach, więc choć dobre słówko.
Spuściła oczy.
— E! pan bałamucisz! a czyż ja wiem, co za dobre słowo mam powiedzieć, dobre słowo? Najlepsze słowo... Niech Bóg prowadzi — dodała cicho, a głośniej rzuciła: — Do zobaczenia! do zobaczenia!
I uciekła żywo. Pan Adryan stał długo w miejscu, dopiero, gdy mu z oczów znikła, powoli powlókł się do Zamostowa. Przez cały wieczór zamyślony był i smutny, zdawał się czekać chwili, gdy się pozbędzie panny Kornelii i nareszcie został sam na sam z ciotką. Pocałował ją w rękę.
— Mam rozmaite prośby do kochanej cioci — rzekł — ale potrzebuję ośmielenia.
Rozśmiała się hrabina.
— Ty?
— Czasami bywam strasznie bojaźliwy — rzekł Adryan.
— Ale kiedyż?
— Gdy się obawiam, że mogę być źle zrozumianym.
— Mów-że, o co idzie?
— Nie jest-to tak łatwo, jak się zdaje.
Rękami potarł włosy, odrzucił je na ramiona i począł:
— Prośba jest oryginalna, jak ja czasem bywam. Oto prosiłbym pani hrabiny dobrodziejki, ażeby kiedykolwiek przejeżdżając drogą około chaty pana Wilczka, stojącej na samej granicy lasów pana Krzysztofa, raczyła wstąpić, pod jakimkolwiek pozo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —