Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.
—   16   —

Lizy, która go jawnie i oczywiście kokietowała. Fortepian stał otworem, bukiety gdzie się tylko mogły zmieścić. Na stole już zburzonym szturmem, jaki doń przypuszczano, cały zastęp butelek i plama od czerwonego wina świadczyła o gościnności gospodarzy. Niesiono już kielich panu Adryanowi, dla spełnienia za zdrowie przyszłej pary.
Maciorkiewicz tego dnia był najnieszczęśliwszym z ludzi; serce go ciągnięło ku narzeczonej, a Misi się zdawało, że przyzwoitość wymagała, aby się dlań okazywała jak najchłodniejszą, odsuwała się więc od niego z przesadzoną skromnością. Za to Liza uśmiechami, wejrzeniami, słówkami, obdzielała wszystkich, co się nią zachwycali, a najobficiej pana Teodora, który dybał na nią widocznie, stawał przed nią bezwstydnie z kieliszkiem i całując w ręce nieustannie, szósty raz pił jej zdrowie. Matka udawała, że nie widzi, ojciec, że nie rozumie. W panu Teodotze zdawała się odbywać walka wewnętrzna, której płomień wino podsycało. Ujął Adryana za rękę i odprowadził go na stronę.
— Proszę cię, kochanie moje, przypatrz się tej dziewczynie. Hebe! powiadam ci.
— Hebes! — pomyślał Adryan, ale głośno się odezwał: — Weź-że ją waćpan, aby mu nektar nalewała całe życie.
— Tak, ale, ba! — zawołał Męczyński — zapewne, a lata! Młodym się to ja czuję, a jednakże rachunek, rachunkiem. No, i ten świat, ten świat...
Wskazał nieznacznie na taratatki.
— Z dziewczyny jeszcze zrobiłoby się może co należy, bo instynkt ma przedziwny, a no, rodzice, krewni, cioteczni, wujeczni, stryjeczni, wszystko to rękawiczek nie nosiło chyba na niedzielę i wełniane. Bigosem karmione, chustki do nosa uważa za luksus i po francuzku ani w ząb!
— Tak, to prawda — szepnął Adryan — ale Hebe.