Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.
—   17   —

— A oczy! patrzaj tylko — mówił Teodor — taż to błyskawice z nich lecą i pioruny, w samo serce. A biust! proszę cię, biust! marmur żywy... a..
Przerwał, bo się właśnie Liza zbliżała, jakby czuła, że na nią patrzą i chciała się jeszcze bliżej pokazać w całym blasku. Pan Teodor zawołał:
Pijemy pani zdrowie!
— A! panie — zawołała trzpiotnica — państwo mi wszystkie zdrowie wypijecie. Dość już tego.
— Ja nie tyle się obawiam o zdrowie pani — zawołał Adryan — co o pana Męczyńskiego, upija się zarówno winem i wzrokiem pani i gotów postradać przytomność.
— O! o! panowie jej zawsze macie dosyć, ażeby z nas sobie żartować — odpowiedziała żwawo Liza — wszystko, co mówicie, ma pozór słodyczy i grzeczności, a w istocie to tylko niemiłosierne szyderstwo.
— Zkądżeś pani się nauczyła takiej niewiary? — spytał Adryan.
— Pani, co jeszcze z wieku złudzeń i marzeń nie wyszłaś — dokończył Teodor.
— I my mamy trądycye nasze — odpowiedziała Liza.
— A! więc to przestrogi mamy! — rozśmiał się Teodor — ale niech pani wierzy, że mężczyzni są, jak djabli, nie tak czarni jak ich malują.
Porównanie do djabłów rozśmieszyło Lizę, spojrzała na Teodora, którego twarz rozczulona winem i widokiem Heby, dziwnie sentymentalnie była wykrzywioną, Adryan także się uśmiechnął.
— Ja ręczę za mego przyjaciela pana Teodora, że wcale czarnym nie jest, mimo wszelkich tradycyj, ma tylko tę wadę, że jest nieśmiały, pani powinna mu dodać odwagi.
Ostatnie słowa wyrzekł ciszej, tak, by ich pan Teodor nie słyszał, dziewczę bystro spojrzało na Adryana, dając mu niby znak, że go zrozumiało,