Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.
—   24   —

z odwiedzin w Zamostowie, w stanie ducha, który go przerażał. Zostawszy sam na sam z sobą, czuł się rozgorączkowanym, pomięszanym, a co najgorzej, niepewnym własnych wrażeń i ich następstw.
Wieczór był gdy się z Adryanem rozstali, i pan Krzysztof przeszedłszy pieszo ścieżynkę od krzyża do zamku, znalazł się w spokojnym swoim dziedzińcu, okolonym murami, a dwa Hermesy, stary i młody, wyszedłszy na spotkanie, lizały mu ręce, skacząc i witając.
Cisza i spokój tej kamiennej trumny, otoczyły go znowu, ale do koła głowy czuł ulatujące jak mary, słowa, dźwięki, wspomnienia, nawet nadzieję. To ukojenie, którem go karmiła jego pustelnia, już z niej uciekło, została tylko grobowa cisza i tęsknota. Minął dziedziniec, nie powitał słowem starego sługi, poszedł roztargniony wprost na górę do swojej izby.
Na stoliku stał przygotowany talerz poziomek, przysłany przez Dosię, pan Krzysztof spojrzał nań i nietknął. Stary przyniósł świecę i postawił przy oknie, na zwykłem miejscu, ale próżno czekał, aby mu co powiedział pan Krzysztof i wysunął się w końcu z westchnieniem.
Znał on już z oznak zewnętrznych, ten stan duszy swojego pana, który zburzonym będąc zwykle, błędny, godzinami bił się po swem mieszkaniu, jak w klatce! Tym razem tylko zapomniał o towarzyszce zwykłej swych dumań — o fajce. Z rękami zaciśniętemi na piersiach, z głową spuszczoną, chodził, stawał. Powtarzał sobie każde słowo Wandy, od pierwszego z nią spotkania w parku aż do pożegnania, każde z nich tłómaczył, rozbierał, ważył. Nie ze wszystkich swych odpowiedzi był zadowolonym, znajdował, że więcej, że szczerzej mógł się wynurzyć przed nią, zdawało mu się, iż powiedział za mało, a nie to, co był powinien. Wnikał w jej duszę, i nie był pewnym, czy ją zrozumiał. Wszystko dlań było wątpliwem.