Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
—   32   —

— Nie, nie, do mnie, przy mnie by była, czytałybyśmy razem i bawiłybyśmy się rozmową. Kiedy niekiedy mogłaby tu przyjechać.
Stary poszedł w rękę pocałować hrabinę, oczy mu pojaśniały.
— Ale czyżby to mogło być? a..
— Gdyby jej ale i nieznośnie było, wszakżeby każdego czasu powrócić do was mogła.
W ten sposób rozpoczęło się traktowanie o Dosię, a ta milcząc słuchała go nie odzywając się ani słowa. Mówiono za i przeciw, wezwano matki, która niepewną była, czy ma się cieszyć, czy płakać, naostątek wyrok o sobie zostawiono jej samej.
Hrabina patrząc jej w oczy ujęła jej opaloną rękę i spytała:
— Jakże ci się zdaje, możesz mi zaufać? chcesz jechać ze mną?
Stała Dosia milcząca, spojrzała na Krzysztofa, który po sobie nic poznać nie dawał, na ojca milczącego także, na matkę widocznie zaniepokojoną, zdała się ich pytać i badać, jakie to na nich uczyni wrażenie.
— Jeśli rodzice i opiekun pozwolą — rzekła — a no, to z ochotą, tylko matusi trzeba kogo dać, coby jej pomagał, bo sama nie wydoła, ale gospodarstwo upadnie.
— O tem ja pomyślę — zawoła hrabina.
Dosia przyklękła u kolan Wandy.
— No, to mnie pani bierz, jeśliś łaskawa, będę cię słuchać jak matki.
Pocałowawszy ją w obie ręce, pobiegła ojca, matkę i pana Krzysztofa całować rozradowana i wzruszona. Nagle spojrzawszy po sobie, stanęła, jakby przestraszona.
— Ale jak ja się tak we dworze pokażę! a! mój Boże! to się dopiero ludzie będą śmieli! Tu w chacie wszystko dobre, ale tam...