— Na to, poradziemy! — szepnęła hrabina — ja jutro po was przybędę ze wszystkiem, co potrzeba; pojedziesz ze mną.
Ktoby się był przypatrzył panu Krzysztofowi, jak się wśród tej rozmowy mienił, jak chłód z siebie zrzucał, jak coraz śmielej zbliżał się do hrabiny, zdziwić by się musiał nagłej metamorfozie. Szczęście, którego, doznawał, przeistoczyło go zupełnie, dawna owa dobra, łagodna, żywa i śmiała Wanda znowu stała przed nim. Miał prawo zbliżyć się do niej, mówić, patrzeć, czegóż mu więcej było potrzeba? Wychowanka stawała się węzłem, który łączył ich na nowo.
Hrabina także czuła się tego wieczora szczęśliwszą, niż od dawna była, nie wiedząc czem, dobra myśl, dobry uczynek wlał w nią życie, którego jej brakło. Ucałowawszy Dosię i szepnąwszy jej na ucho, że jutro przyjedzie z południa po nią, siadła do pojazdu i odjechała. Gdy znikło im z oczu to zjawisko, dopiero się całej rodzinie rozwiązały języki swobodniej. Wilczkowa zaczęła płakać nad utratą córki, znajdowała tyle niebezpieczeństw na dworze, iż jej od siebie puścić znowu nie chciała, ojciec sam nie wiedział co począć, pan Krzysztof milczał. Trzeba się było dać wszystkim myślom i uczuciom wydobyć, wymówić i samym się przewalczyć. Ku wieczorowi w istocie uspokoiła się matka, ojciec rozweselił, a Dosia, która na chwilę nie straciła odwagi i nie zachwiała się gdy jej wolę zostawiono, oświadczyła stanowczo, że pojedzie. Wreszcie i pan Krzysztof był w końcu za tem, ale bez łez i troski obejść się nie mogło tak ważne postanowienie, a matce zawsze ta mila odległości wydawała się gdzieś za światem. Dosia raz w tydzień obiecywała odwiedzać rodziców.
W rozmowie też nieznacznie wspomniała hrabina, że jej siostrzeniec odjeżdża i zapewne przez czas długi w Zamostowie bywać nie będzie mógł, dla nauk, które musiał dokończyć. Wpłynęło to wielce na zgodę ze strony pana Krzysztofa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —