Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

— Zobaczemy — rzekła — jeśli położenie moje stanie się do niezniesienia, trzeba będzie inaczej pomyśleć o sobie.
Bądź co bądź z usposobienia panny Kornelii łatwo wnieść było i gospodyni, że Dosia będzie miała wiele do przetrwania ze starą panną. Zapobiegając jak najtroskliwiej stykaniu się ich z sobą, tegoż dnia gabinet przy swej sypialni kazała hrabina urządzić dla Dosi i cały wieczór temu poświęciła.
Panna Kornelia przyszła niby w pomoc, ale nie mogła się wstrzymać od ostrych słówek i żarcików. Czuła, że ofiara ta wyśliźnie się z jej rąk, już zaostrzonych na przyjęcie. Poczęła ją nazywać nie inaczej, jak faworytką. Hrabina zdawała się na to nie zważać wcale.
Adryan, który późno z polowania powrócił, dowiedziawszy się o tem, co już w całym dworze było głośnem, poleciał dziękować ciotce.
— Proszę cię, żadnych podziękowań, bo ja to nie dla ciebie czynię, ale z egoizmu, dla siebie; poddałeś mi myśl, za którą ci jestem wdzięczną. Na nieszczęście spełnienie jej musi być hasłem do twojego odjazdu. Nie mogę na to pozwolić, abyś mi ją tu bałamucił.
— Jadę — rzekł Adryan posłusznie, całując ją w rękę — wprawdzie parę dni dłużej potrzeba mi się było zatrzymać, ale te przebędę u Teodora. Ciocia ma słuszność, i ani słowa. Kiedyż przybywa wychowanka?
— Jutro!
— Więc ja raniuteńko się do Zieleniewszczyzny przenoszę.
— Jeszcze raz ci dziękuję za myśl dobrą, której się cała chcę poświęcić; zbliżyła ona do mnie i przejednała ze starym przyjacielem, panem Krzysztofem. Spodziewam się, że przed odjazdem pojedziesz do niego na pożegnanie.