Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.
—   37   —

— W Zieleniewszczyźnie zastał starego kawalera w uporządkowanym nieco ogrodzie, który teraz wcale czysto wyglądał, świeżo wynudzonego przez starego Olszaka i zadumanego o przyszłych losach. Pan Teodor ziewał mocno, i na losy swe narzekał. — Był w tem usposobieniu, w jakiem się szczególniej starzy kawalerowie znajdują, gdy chmury obloką im horyzont i wszystko wydaje się czarnem, okropnem, rozpaczliwie smutnem.
— Masz pan załogę ze mnie na trzy dni — rzekł podchodząc Adryan. — Ciotka mnie wypędziła z Zamostowa, a że przede dniami trzema wyjechać nie mogę, stawam u pana na egzekucyi.
— Jakto, wypędziła? cóżeś zbroił? czy może jaka awanturka w garderobie?
— Uchowaj Boże! wcale nie jestem skłonny do tego, ale hrabina bierze na wychowanie Dosię i uważa, że tam, gdzie ona ma być, ja jestem niebezpieczny i nieprzyzwoity; kazała mi jechać precz. Jadę.
Co? co? co? Dosię bierze hrabina? zkądże, na miły Bóg, do tego przyszło?
— No, z dobrego serca.
— Czy z nudów może, ale czemuż lepiej za mąż nie idzie?
— Spytaj pan ją! ja nie mogę! — śmiejąc się rzekł Adryan. — Przyjmujesz mnie pan na trzy dni?
— Na trzy miesiące, trzy lata! — zawołał ściskając go Teodor — tembardziej, że mnie formalny spleen napadł. I dziw! Nieszczęśliwszej doli nad moją, nie znam. Nigdy mi się w życiu nic nie udało.
— Wiesz pan dlaczego?
— Szukam właśnie przyczyny.
— Ta jest bardzo prosta, nigdyś pan do niczego nie przywiązywał takiej wagi, aby chcieć prawdziwie i wytrwale dążyć do tego wszelkiemi siłami. Przysłowie łacińskie mądrość narodów, powiada: Amor i Labor, zwycięża wszystko.