Teodor ramionami ruszył.
— No, niech sobie będzie jak chce, dosyć, że mi na świecie wszystko opak idzie. Co tu począć? co począć!
Zamyślony przechadzał się i wzdychał.
— Przyjacielu kochany, trzeba chcieć i mieć wolę, to wasza rzecz. Ja potrzebuję się z Krzystofem pożegnać, jedziesz pan ze mną?
— Dziś nie mogę za nic! — przerwał Teodor — jutro.
— Zajęty pan dzisiaj jesteś?
— Tak, zajęty jestem, tak — powtórzył roztargniony pan Teodor.
Przeszedł się parę razy po ścieżce, dobył z kieszeni chustkę, zawiązał na niej węzełek, zmięszał końce, zebrał je w rękę i patrząc na nie chodził znowu.
— Ciągnij pan węzełek i rozstrzygnij o moich losach — rzekł do Adryana.
Chłopak śmiać się począł.
— W ślepe losy nie wierzę — kłaniając się i cofając, odparł Adryan — nie ciągnę, ale o cóż chodzi?
Gorączkowo jakoś schował pan Teodor chustkę do kieszeni.
— Na starość człek głupieje — odezwał się smutnie.
— Nie, ale słabnie.
— To wychodzi na jedno.
— Rozmawiali o wszech rzeczach, między innemi o hrabinie, za którą jak najuroczyściej zaręczył Adryan, że za mąż iść nie myśli, co zasmuciło Męczeńskiego na chwilę, aż z folwarku nadszedł Zamorski zapraszając na obiad. Pan Teodor wcale u siebie kuchni nie miał.
Poszli tedy do Zamorskich, gdzie kobiet nie zastali w pokoju, ale salonik cały zarzucony mnóstwem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —