bielizny i rozmaitych części wyprawy, którą robiono dla Misi. Kobiety same się nią zajmowały.
— Wie pan co — rzekł uśmiechając się Zamorski — my ludzie w dorobku, musiemy każdą rzecz robić oszczędnie, po gospodarsku. Moja żona wyrachowała, że dwie wyprawy razem sprawiając taniej nam wypadną. Zachód jeden, Liza przecież kogoś sobie znaleźć musi, szyje się więc dubeltowa wyprawa!
Teodor pokiwał głową.
— Doskonała myśl! — potwierdził Adryan.
Wtem wpadła Liza i chwyciła się za potarganą główkę.
— Ot to nas panowie pięknie zastali wśród tych gałganków! Dopiero się wyśmiewać będziecie z parafiańszczyzny.
— Przynajmniej nie ja — rzekł Adryan — bo mi się panie przy domowych zajęciach wydajecie najpiękniejszemi.
— Taka proza! — westchnęła Liza.
— Życie jest prozą! są poezyi chwile, ale tło szare, takie przeznaczenie. W poezyi popalilibyśmy się prędko.
Lizy oczki błysnęły.
— Krótko żyć, a dobrze! — szepnęła.
— Nie długo i dobrze — poprawił Adryan.
Teodor stał nad sztuką płótna i dumał. Krajały się z niego podobno poszewki i prześcieradła.
— Dla pani także robi się wyprawa! — rzekł sentymentalnie do Lizy.
— Któż to panu powiedział? ofuknęła żywo Liza, i pogroziła ojcu, który się śmiał, pewien, że nie zgrzeszył.
— Masz więc pani już kogoś w zapasie — mówił Teodor.
Liza figlarnie oczki spuszczała, jakby mówiła: Nie chciałeś mnie, muszę sobie innego szukać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —