Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

tepianu. Liza, którą cały dzień zajmowała wyprawa, wieczorem marzyła przy fortepianie. Teodor nagle powziął myśl powiedzieć dobranoc Zamorskim.
— Wierz mi, Adryanie — rzekł — to dobre wcale ludziska, prości sobie, ale co w sercu to na dłoni, żadnego fałszu, i Liza poziomeczka. Wstąpiemy na chwilkę tylko.
Zamorski palił fajkę w ganku, zerwał się uszczęśliwiony.
— Tylko dobrej nocy państwu życzym i uciekamy! — krzyknął Teodor.
Muzyka ustała, Liza wypadła na ganek.
— Takeś mnie pan nastraszył! Słyszę krzyk, myślałam, że się pali!
— Pani — szepnął Adryan — w sercu pana Teodora istotnie się pali, ale...
Liza się odwróciła od niego.
— Bez ponczyku panów nie puszczę. Moja żona tak poncz lekki robi, najlepszy do poduszki, że w życiu nic podobnego nigdzie nie piłem... po szklaneczce...
Zaczęto się targować, noc była księżycowa, śliczna, siedli w ganku. Liza pobiegła z matką poncz przyrządzać, Teodor, który pod wieczór miewał paroksyzmy odwagi o mało nie pobiegł za nią, wstrzymał się w progu i zawrócił. Uląkł się sam siebie. Wiedział, że w tej porze nie powinien był wierzyć sobie. Adryan spojrzał nań z politowaniem i uśmiechnął się.
Ponieważ pani Zamorska już była rozebraną po całodziennych trudach kosztując spoczynku, Liza ją u wazy zastępowała i znowu porównanie do Heby przyszło na myśl Teodorowi.
Przez wdzięczność za ten przydomek, o którym wiedziało dziewczę, dolewało staremu kawalerowi trunku, który wcale słabym nie był, ale w istocie