Ubrana skromnie, ale starannie, własnemi hrabiny rękami, Dosia, której w tych nowych sukienkach dosyć było ładnie, choć się w nich jeszcze poruszać swobodnie nie umiała, upadłszy do nóg rodzicom, popłakawszy trochę i łzy otarłszy prędko, siadła do powozu. Stary Wilczek i żona jego i chłopak i Grzmilas długo stali u wrótek zagrody, patrząc, jak im zdala wiewała chustką córka. Matka żegnając ją krzyżem świętym: ocierała łzy. Pana Krzysztofa nie było dnia tego, niechciał być natrętnym. Któż wie, może obrachował sobie by mieć prędki pozór do zjawienia się w Zamostowie?
Gdy Dosi nie stało we dworku, jakby z niego życie uciekło, posmutniało wszystko. Każdy kątek ją przypominał. Matka tę sukienkę, którą zrzuciła, przycisnęła do piersi i popłakała znowu. Stary ojciec rozumem się pocieszał, ale czemże jest rozum, gdy cierpi serce?
Tymczasem Dosia jechała milcząca i coraz większą czuła w sobie trwogę, jakby przeczuwała Kor-