Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.
—   49   —

Pomimo zapewnień Wacka, im bardziej zbliżała się chwila wyjazdu, tem twarze posępniały, pan Paweł mocno był zamyślony, jej łzy w oczach stawały. W milczeniu odbyto podróż polami najprzód, potem lasem aż do owego krzyża i ławki. Tu się pani Pawłowa przeżegnała ukradkiem i z bijącem sercem szli pod górę. Teodor i Adryan torowali drogę, za niemi postępował Paweł, a Wacek prowadził matkę i siostrę.
Pustkowie to, choć piękne, strasznem się im wydało. W dziedzińcu nie było nikogo, nawet stary Hermes gdzieś się skrył w cieniu i zasnął. Sunęli się więc na górę, Teodor otworzył drzwi. Za parawanikiem w przedpokoju, stary sługa chrapał i nie przebudził się. W salce siedział pan Krzysztof nad rozwartą książką nic nie posłyszawszy, nie czytał jednak w niej, przed nim leżała kartka zapisana ręką Wandy, i zgubiona jej rękawiczka. Usłyszawszy kroki, Krzysztof co prędzej zamknął foliant i wstał.
Teodor i Adryan rozstąpili się, Paweł postąpił parę kroków, a Wacek, prowadząc siostrę i matkę, podszedł odważnie do stryja.
— Stryjcio do nas nie chce przyjechać — odezwał się — otóż my wszyscy napadamy na niego, bo nie może być, ażebym ja jeden miał być tak szczęśliwy. To mama, to Magdzia.
Pani Pawłowa zmięszana skłoniła się, Krzysztof chwilkę zdawał się namyślać, podszedł skwapliwie i dawnym obyczajem pocałował ją w rękę.
— Zawstydziłaś mnie pani bratowo! — rzekł głosem cichym — jam to powinien był pierwszy przybyć wam podziękować za pociechę, jaką z Wacka miałem.
Magdzia przypadła w rękę stryja całować, on ją w czoło, Pawłowi podał dłoń.
— Przebaczcie zdziczałemu — rzekł — już się to wszystko skończyło. Każdy tak życie sobie tworzy, jak umie i może.