Adryan przepatrywał nuty na fortepianie w drugim końcu salonu.
Kochany Zamorski — rżekł smutnie Teodor — było snać przeznaczeniem pańskiej córki, ażeby miała starego męża. Chcesz mnie za zięcia?
Zamorski zachłysnął się i padł w objęcia dziedzica.
— Panie zawołał — czynisz honor mojej rodzinie ubogiej, hreczkosiejowi biednemu, wdzięczni jesteśmy! Niech Bóg błogosławi! Liza będzie szczęśliwą, ona pana kocha, wyznała to przed matką.
— Tsyt, na miłość Bożą! — rzekł przelękły impetem Teodor — ale na cóż tak... głośno...
— Niech świat cały wie, o szczęściu mojem — wołał Zamorski — wychowałem dzieci jak oka pilnując w głowie, i mogę się pochlubić, wstydu mi nie zrobi. Będziesz pan szczęśliwym.
Teodor ledwie potrafił uprosić, aby dla nieprzerywania jutrzejszego przyjęcia jego osobistą sprawą, na kilka dni ogłoszenie ważnego tego wypadku odłożyć. Zgodził się na to Zamorski, lecz w duchu obiecując sobie, że się zdradzi.
Do późna zabawił Męczyński sam u państwa Zamorskich, bo Adryan się wcześnie wysunął. Dozwolono mu z Lizą na osobności wynurzać sentymenta i czynić plany na przyszłość. Dziewczę skorzystało z tej chwili, aby go podbić i upoić ostatecznie: tak, że gdy wyszedł nacałowawszy ręce jej do czerwoności, zapomniał nawet o Maciorkiewiczu. Był niezawodnie jednym z najszszczęśliwszych ludzi na kuli ziemskiej. Idąc przez ogród śpiewał głośno i fałszywie, palił cygaro zagasłe machał rękami i w progu zastawszy Olszaka, który nań czekał dla łajania go, krzyknął mu w ucho:
— Winszuj mi, żenię się, jestem szczęśliwy! rozumiesz! wiesz!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —