Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.
—   2   —

gły go ustatkować. Kasztelanowa pragnęła go ożenić, ufając, że kobieta, którąby kochał poprowadzić go potrafi. Był bowiem Walerek łagodny na pozór, czynił z nim co kto chciał, lecz nazajutrz przychodził ktoś drugi i odrabiał. Póki był z matką słuchał matki, wpadłszy w inne towarzystwo ulegał jego wpływowi. Czynił to wszystko z jakimś sceptycyzmem miłym, jakby do żadnego kroku w życiu wagi nie przywiązywał. Szło mu głównie o to, aby z życia drogi uprzątnąć sobie wszelkie zawady, jakimkolwiek bądź kosztem. Uniknąć cierpienia było dlań najwyższem zadaniem. Bardzo piękny mężczyzna, choć na twarzy jego znać było znużenie, był najmilszym gościem, witano go wszędzie serdecznie, kochał po pół godziny każdego namiętnie, ale nazajutrz mógł go nie poznać. Toż samo działo się z kobietami, bóstwem dlań była każda, dopóki drugiej nie zobaczył.
W przekonaniach swych Walerek, był, jak w uczuciach, przyjacielem świętego spokoju; zgadzał się na każde wygłoszone, potakiwał mu, a wkrótce potem, jeśli z tem było dogodnie, utrzymywał przeciwne zdanie. Dla niego wszystko służyło do zabawy, nic nie brał seryo — świat go bawił, serca mu nic nie poruszało. Ruszał ramionami i śmiał się z ludzi, którzy w coś wierzyli i do jakichś poświęceń byli gotowi.
Z tem wszystkiem, był to najmilszy z ludzi, a twarz jego wyrażać się zdawała taką dobroć i łagodność, oczy niebieskie tak się uśmiechały, różowe usta taką namaszczone były słodyczą, iż go każdy pokochać musiał mimowoli.
Pomimo swych przymiotów Walerek nie mógł się ożenić, zgrywał się okrutnie, często odchorowywał hulanki, plątał się w stosunki najdziwaczniejsze i kasztelanowa ręce łamała z rozpaczy nad przyszłością. On się śmiał, całował ją, rozbrajał gniew i nazajutrz broił tak samo. Wszyscy mówili, że go należy ożenić.