śmieszność jednego, a przyzwoite i miłe znalezienie się drugiego.
— Lecz jakże można było nawet porównać i kłaść z sobą w jednej mierze takiego człowieka, jak pan Krzysztof i kasztelanica.
— Kochany panie Adryanie, przekonasz się kiedyś, że najrozumniejsze kobiety mają swoją odrębną wcale miarę i wagę na ludzi i swe słabostki. Przyczyniało się do obawy w przyszłości, że Krzysiem nie takby było łatwo pokierować, jak wedle wszelkiego podobieństwa kasztelanicem. Dosyć, że ten wszedł do domu, został jako gość przyjęty, coraz więcej ceniony i począł bywać też częściej. Zdało mi się dopatrzywszy tego, bo się to stało przed moim wyjazdem za granicę, żem powinien był przestrzedz Krzysia, który jakby nigdy nic, piechotą przychodził sobie do Zamostowa, spotykał się tam czasem nawet z rywalem, i nie okazywał, ażeby go to obchodziło. Wanda była dlań wyszukanie grzeczną, czułą, może troskliwszą o niego, jak o kasztelanica nawet, ale ten ją bawił, a tamtego zdawała się obawiać. Stało jej może na myśli to strzelanie do siebie w chwili szału. Miłość ta cicha, głęboka, pobożna, przestraszyła ją. Pojechałem na zamek, bo Krzyś, pomimo próśb brata, wynieść się ztąd niechciał, i pozostał w swojem zaciszu, pozwoliwszy tylko — i to z wielkiemi trudnościami, nieco mieszkanie wyporządzić. Zastałem go w humorze jak rzadko, poczęliśmy rozmowę o przeszłości.
— Cóż u licha — rzekłem — dobijaj targu. Wanda dla ciebie jak najlepiej usposobiona, wyjdzie niezawodnie gdy się jej oświadczysz, możesz być szczęśliwym.
Krzyś fajkę nakładał i dumał.
— Zabawny jesteś — rzekł — ale czyż się godzi, powiedz mi, czy miałbym sumienie sięgnąć po to szczęście? Byłbym najohydniejszym egoistą! Czyż mi nie dosyć tego, że na nią patrzę, że z nią mówię, że mnie nie wypędza? że tam być mogę gdy zechcę?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —