Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —

— Tak i z pod nosa ci ją weźmie kto inny? — zawołałem — jak Bóg Bogiem, oświadcz się, spróbuj.
Krzyś się uśmiechnął.
— Któż ją może wziąć? kto taki? — zapytał.
— A no, kasztelanic.
— Ten, ten fircyk! — rozśmiał się — ale, cóż znowu? jakież masz o tej kobiecie pojęcie? Gdzież podobieństwo? człowiecze?
Zaczął na mnie burczeć, przekonywać mnie, fukać, śmiać się, no i zamilkłem.
— Wiesz — dodał w końcu — nie jestem i ja od tego, ażeby szczęścia spróbować. Będę mówił z Wandą, kocham ją szalenie, ale tak jestem szczęśliwy, dziś? a nuż się ta złota nić zerwie, nuż mi każe iść precz! Lepiej czekać, grunt przysposobić, wyrozumieć ją.
— Ale śpiesz-że się z tem!
— Wierz mi, że się uprzedzasz i rzeczy widzisz fałszywie, mam dosyć czasu, nic nie grozi, ten wiercipięta może ją bawi, ale niewart rzemyka jej rozwiązać.
Uniósł się pan Krzysztof, zamilkłem. Wkrótce potem nastąpiło wesele (tu westchnął Teodor), po niem te nieszczęsne układy z teściem (piękny teść), a naostatek wyjazd za granicę. Nie miałem czasu widywać Krzysztofa, ani się nim zajmować. Doszło mnie tylko, że kasztelanic coraz częściej bywa, że bawi wieczorami czasem, że dopuszczony jest do coraz większej poufałości. Na wyjezdnem powiedziałem mu to, rozśmiał się. Wyjechałem w podróż, bawiliśmy rok. Wróciwszy do domu, dowiaduję się o Krzysiu, mówią mi, że siedzi na zamku, że zdrów, i że hrabina Wanda bodaj czy nie wychodzi już za kasztelanica, który tam bardzo często przesiaduje. Pojechałem do zamku.
Myślałem, że go znajdę w rozpaczy, znalazłem go przy osobliwszej robocie, malował sobie herby polskie, któremi chciał ubrać szlak w jednem z odnowio-