nych izb zamkowych. Uścisnęliśmy się serdecznie, hcwalić mu się zacząłem szczęściem mojem, ztąd assumpt do zapytania, cóż, a ty? żenisz się? nie!
— Myślę — odezwał się pan Krzysztof — myślę, jednego z tych dni oświadczę się, co będzie to będzie. Jesteśmy z Wandą tak dobrze, tak przyjacielsko, że choćby mi odmówiła, przecież mnie nie wypędzi.
— Ale wszyscy prawią, że kasztelanie, że z kasztelanicem już rzecz skończona!
— Bałamuctwa — rzekł Krzysztof — ona go sobie lekceważy, no, rozrywa ją, służy jej, czyta, gra, ale żeby do czegoś seryo przyjść mogło, nie sądzę. Żadnej z nim ceremonii nie robi, nie raz gdy ja przyjadę, niemal go wypędza, a on idzie cicho toć z panną Kornelią. Gdybym nie znał tej kobiety, mógłbym jej tę poufałość wziąć za złe, ale...
— Postanowiłeś więc rozmówić się z nią otwarcie?
— Tak jest — odparł Krzyś — stanowczo w tych dniach ją zapytam. Wprawdzie miłość moja inną jest wcale niż była, ale przetrwała tyle prób, iż na nią rachować może. Zna mnie dobrze.
Po tej rozmowie trzeciego dnia Krzysztof, który zwykł był najwięcej chodzić piechotą, nad wieczór do mnie, ale zamiast wprost do dworu, wcisnął się do ogrodu, siadł na ławce i kazał mnie wywołać. Spostrzegłem go zdaleka, przygarbionego i laską rysującego jakieś figury na piasku, nie słyszał mnie gdym nadszedł, przestraszył się niemal przywitaniem.
— Wiesz! wiesz! — rzekł głosem drżącym — tyś lepiej widział odemnie. Głupim był, spóźniłem się, Wanda wychodzi istotnie za tego trutnia.
Założył ręce na piersiach i stał jak słup z oczyma wlepionymi w ziemię.
— Stało się — rzekł — jam się opóźnił, ona niewinna, potrzebowała opieki, rozrywki, zresztą, może to i dobry człowiek, a niezawodnie wart więcej odemnie. Smutne to — dodał — lecz, jeśli ona w tem widzi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.
— 70 —