szczęście swoje? Gdybyś widział, jak ująwszy mnie za rękę, czule, serdecznie pytała o zdrowie, jak mi się z tego tłómaczyła, ile mi okazuje przyjaźni? jak zaręcza, iż to naszych stosunków nie zerwie? Czegóż ja więcej mogę żądać nad to, by patrzeć w jej łzawe oczy i śmiejące się usta, a czasem rękę białą pocałować? Cóżby ona poczęła, gdyby poszła za mnie, co tak smutną gram rolę w salonie, który od ludzi uciekam, dowcipkować nie umiem. Z natury jestem ponurym, a życiem złamany! Ja jej nie winię. Mnie by się trudno było zmienić, a jej do mnie zastosować.
Słuchałem go z sercem ściśniętem, nie odpowiedziałem nic, uściskawszy tylko. Chciałem go zaprosić do domu, odmówił. — Pochodzimy po ogrodzie — rzekł — pomówimy, postękam i pójdę do mego lasu. Przykro by mi było spotykać się teraz z ludźmi, z któremi bym o tem mówić nie mógł, bo mi się wstrzymać trudno.
Zaczęliśmy chodzić, a ja wystąpiłem bez ogródki przeciwko Wandzie. Krzysztof ją najgoręcej bronił, kochał ją, ale ta miłość w sercu starem była jak lawa wulkanu, gotująca się we wnętrzu, a nie mogąca wybuchnąć. Wyszukiwał najdziwaczniejsze argumenta, aby dowieść, że ta kobieta była aniołem, i że wychodząca za trzpiota, dopełniła nader rozumnego, koniecznego niemal czynu. Trzeba się było nad nim litować chyba, nawrócić go nie było podobna i pocóżem go miał nawracać. Tak, było mu dobrze. Nie dowierzając jednak temu optymizmowi, lękając się o niego, pojechałem dowiedzieć się nazajutrz. Był chory, z dnia na dzień wychudł nagle, zmizerniał, zestarzał, a postrzegłszy mnie udawał, że mu nie jest nic, i że się czuje jak zwykle.
Dnia tego on i ja unikaliśmy rozmowy o Wandzie. W kilka dni potem pojechaliśmy do niej z żoną moją, z pierwszą wizytą. Nie znalazłem ją wcale zmienioną, ani weselszą, zawsze równie majestatyczną, smutną, poważną i dbałą o swą piękność... Kasztelanic wydawał się to jakby kuzynem i sługą... stał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —