Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.
—   73   —

bardzo arystokatyczną powierzchowność. — Dziedziniec zamykała krata żelazna z domkiem szwajcarskim u wnijścia. W ganku zupełnie przerobionym, jak dom cały, spotkała ich służba w liberyi paradnej. Dom był rzęsiście oświetlony.
W progu salonu spotkała ich gospodyni, ale jakże zmieniona! Adryanowi zdało się, że nawet urosła, co było może sprawą wysokich korków, twarzyczka jej pobladła, przeciągnęła się, oczy świeciły tylko dawnym blaskiem. Ubrana z wykwintnością przesadzoną na wsi, w jedwabie i koronki, chciała widocznie udawać wielką panią, z czem jej nie bardzo było do twarzy. Na szyi miała łańcuch złoty, na paluszkach nieskończoną moc pierścieni brylantowych, szmaragdowych, turkusowych. Nie mniej może piękną była niż dawniej, ale o wiele mniej wdzięczną. Z pewną niecierpliwością wpadła na pokornego męża, który śpiesznie rękę jej podaną, nie zbyt chętnie całował.
— Ale jakże można tak dać czekać na siebie.
— Droga...
— Co tam droga! to bałamuctwo panów! Wiedząc, że ja czekam z herbatą i niecierpliwić się muszę. To nie do darowania.
W tejże chwili zapytała służącego, czy samowar podany. Nie było go jeszcze. Opryskliwie rozkazała śpieszyć. Była widocznie w złym humorze. Z dawnego trzpiotowstwa, wesołości, została tylko żywość taż sama, ale swarliwa, zgryźliwa, wielomówna.
Adryan napróżno chciał ją przebłagać. Przypatrywała mu się ciekawie, ale z rodzajem roztargnienia. Mały kaszelek przerywał rozmowę.
— Widzi pan — rzekła — co się ze mnie zrobiło. Ciągle jestem chora, kaszlę, nerwy mam okropne, klimat ten mnie zabija, wieś! proszę pana, jak można żyć na wsi?
Adryan nic nie odpowiedział.