Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.
—   76   —

Tu pan Teodor począł się szeroko rozwodzić nad szczęściem, jakiego doznawał; nad Lizą, która umiała się doskonale zastosować do nowych obowiązków i położenia.
— Uważałeś co to się z tej swawolnej Lizki zrobiło? jaka to powaga? co za dystynkcya? hę? Ale jak, memento quia pulvis es, gdy jestem najszczęśliwszy wpada mi Maciorkiewicz lub Zamorski.
Westchnął głęboko.
— Instynkt tej kobiety był niezrównany — dodał — w parę miesięcy do niepoznania się przerobiła!
Adryan nie znajdował wprawdzie, ażeby zyskała na przemianie, lecz poczciwy pan Teodor był z niej zadowolniony. Rozmowa ustała, gdy do fumoiru nadszedł Maciorkiewicz, któremu podano cygaro. Zaczęto mówić o rzeczach obojętnych. Młody dzierżawca cały był zajęty księgosuszem, którego się u siebie obawiał. Rozmowa z tego tematu nie była obfitą w myśli wzniosłe. Teodor milczał, Adryan parę razy ziewnął, wkrótce potem się rozeszli. Nie śmiejąc o nic pytać, nie chcąc myśleć ani się domyślać niczego, Adryan rozczarowany mocno spać się położył. Dano mu pokój od ogrodu na dole, którego okno wychodzące na wschód, zasłaniały bzy rozkwitłe. Śpiewały w nich krzykliwe słowiki, ale ta wiosna wydała mu się mniej daleko piękna od pierwszej przed parą laty. I on już postarzał.
Z rana promień jaskrawy słońca go obudził, wstał nie mogąc zasnąć i poszedł, czekając aż drudzy powstają, do ogrodu. Tu także zmiana była wielka na dobre, widoczne w nim naśladownictwo Zamostowa, zrobiono z niego park niesmaczny, ozdobny w domki i altanki malowane jaskrawo, kilka gipsowych figur stało na niby kamiennych podstawach.
W chwili, gdy się tego najmniej spodziewał, w rannym szlafroczku dosyć wiejskim, zaszła mu drogę Misia z wesołym uśmiechem.