Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
—   77   —

— Myśmy tylko dwoje ranne ptaszki — odezwała się potrząsając bukietem kwiatów, który niosła w ręku. Na liściach ich i kielichach drżały jeszcze krople rosy. — Mąż mój nawet odpoczywa snem sprawiedliwego, zmęczony biedaczysko. Liza wstaje zaledwie po dziewiątej, a Teodor także nie wcześniej, patrz-że pan, co to się z nas wszystkich porobiło! Liza taka wielka pani! cha! cha! ona zawsze miała do tego ochotę, Teodor bardzo dobry człowiek, ale go jej nie zazdroszczę.
Pokiwała główką.
— Nudne to te pańskie życie z temi ceremoniami, muszą się piąć do tych, z którymi żyją, a to darmo, jakby kto niewiedział zkąd my pochodziemy. Ja sobie żyję z moim mężem swobodnie, w naszem kółku.
— Ale pani Teodorowa jest szczęśliwą.
— Tak! tak, kaszle, chora, skwaszona, znudzona! piękne mi szczęście proszę pana. Teodor też zapada na nogi. Czy uważał pan, jak się zmienił, wyłysiał i postarzał. Czasem jak się zapomni, wygląda na dziada.
Wstrzęsła się, drgnęła, rozśmiała Misia, popatrzała na Adryana i wąchając bukiet pobiegła męża obudzić.
— A już bo się też wysypia do zbytku!
Do śniadania, które nie rychło podano, wystąpiła Liza w toalecie paradnej, niby porannej, z nowemi pierścieniami na paluszkach. Przyniesiono też pontyfikalnie na poduszce tiulem i koronkami obszywanej, z niebieskiemi wstążkami, na rękach wystrojonej mamki, dziedzica przyszłego imienia Męczyńskich, którego matka admirować kazała. — Rozbeczał się fatalnie, a widok jego karmazynowej twarzyczki w zły humor wprawił pana Teodora. Za to pani Maciorkiewiczowa nacieszyć się nim nie mogła.
Sama pani z powodu nie dosyć szybkiej i zręcznej usługi, była niecierpliwą i kwaśną.