nie miał się z czem chwalić, gdyż zamilkł jakoś posępnie.
— A pan Krzysztof.
— Żyje stary, zdrów dzięki Bogu, tylko już po lesie tak się włóczy jak dawniej. Spadł na mnie samego dozór, a tu się złodziejów namnożyło bez miary, że upilnować nie można i zuchwalstwo takie, iż człek siekiery odebrać nie śmie, aby nią w łeb nie dostał.
Chwilkę milczał Wilczek, i wnet dodał opamiętawszy się.
— A może łaska zajść do chaty i choć trochę odpocząć.
Weszli do tej izby pamiętnej, która Adryanowi przypomniała chorobę Krzysztofa i pobyt jego u Wilczków i ową Dosię, która z płaczem klęczała u łoża starego. Tu także najmniejszej nie było odmiany, nic nie przybyło, nic nie zginęło, też same przybory myśliwskie wisiały na starych gwoździach. Wilczek, gdy kapelusz słomiany zdjął, wydał się postarzałym bardzo, twarz mu się pofałdowała. Siedli przy stole.
— Tak więc sam pan się nudzisz w tej chacie — rzekł Adryan.
— Cóż robić? Trudno tu było moją Dosię zamykać, kiedy raz na świat wyjrzała.
Ale nie powiedział nic więcej, pan Adryan nie chciał się wydać ze szczególnem zajęciem nią i zmilczał.
Poczęło się badanie na czasy, na ludzi, na wszystko i ciężkie przepowiednie gorszej przyszłości, do której szło wszystko. Wilczek wzdychał i groził nieochybną karą Bożą.
Po półgodzinnem słuchania, Adryan widząc, że się już więcej nic nie dowie, pożegnał starego i pojechał do Zamostowa.
Przypomnienie kasztelanica, który przy pierwszem poznaniu jakiś w nim wstręt obudził, niemiłem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —