Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.
—   81   —

Gdy to mówił, otwarły się drzwi od pokojów pani Wandy i ona sama weszła blada, poruszona, dziwnie, ręce wyciągając do Adryana, którego uścisnęła serdecznie.
— Jakżem ja szczęśliwa, że cię widzę!
Łzy jej w oczach stanęły, potem jakby sobie przypomniała powagę dawną i spokój, wyprostowała się, i przybrała zwykłą swą postawę. Adryan znalazł ją zmizerniałą, smutniejszą niż była i z wyrazem znękania na pięknej jeszcze twarzy.
— Zkądżeś się wziął? co się z tobą działo? — poczęła pytać.
Ponieważ pan sam jeszcze ubranym nie był, a godzina obiadowa się zbliżała, ciotka wyprowadziła z sobą siostrzeńca do salonu. Dziwił się nie widząc panny Kornelii, ale o tę pytać nie miał ochoty Wanda sama szepnęła mu wyszedłszy:
— O Dosi ci powiem później.
— Więc jej tu nie ma? — spytał Adryan niespokojnie.
— Nie ma — rzekła ciotka urywając nagle.
— A panna Kornelia?
— Odjechała.
I odpowiedź krótka była i sucha.
— A rejent? — spytał Adryan.
Rejent — rumieniąc się rzekła hrabina — sam życzył sobie zamieszkać przy kościele, tam mu daję pensyjkę i ordynaryą Widzisz mój drogi Adryanie — mówiła z tęsknym wyrazem patrząc nie ku niemu, ale na ogród — wiele, wiele się tu zmieniło rzeczy, ja też... Cóż chcesz? tak trzeba było, kobiecie samej zostać na starość, bez opieki, bez towarzystwa, bez przyjaciela, niepodobna. Mój mąż, wierzaj mi, jest dobrym człowiekiem. Może mieć wady, jak wszyscy, ale serce poczciwe.
Westchnęła.
— Wahałam się długo, on mnie kochał, przywiązał się do mnie, jestem szczęśliwa.