Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
—   85   —

dziewczę, dumnie i raźnie patrzące w świat, z twarzą nie tak uderzającą czystością nieposzlakowaną rysów, jak bardziej wyrazem pojętności i męztwa. Dopiero po chwili wpatrzenia się, poznał w tej panience dawną Dosię,
Natychmiast kazał konie zatrzymać i wyskoczył z powozu, Magdzia ucieszona krzyknęła z radości klaskając w ręce i ruszyła się podbiedz ku niemu, ale powaga wyrostka, do której uczuła się nagle obowiązaną, wstrzymała ją. Dosia zarumieniła się i na ustach jej poważnych zarysował się uśmiech mimowolny.
— A! to pan! zaraz poznałam go! — zawołała Magdzia.
— Ja także panią, jeślim nie poznał, tom się prędko domyślił — rzekł Adryan witając obie — tylko pannę Wilczkównę, której się tu widzieć nie spodziewałem, która...
— Mów pan otwarcie — przerwała Dosia — którą sobie inaczej wyobrażałeś... nie mogłeś poznać.
— Przepraszam panią, poznałbym ją wszędzie i zawsze.
— Nie miałabym mu za złe gdyby było inaczej, widziałeś mnie pan ostatni raz, podobno boso i w wieśniaczym fartuszku. — Uśmiechnęła się. — Nieprawdaż, że tak mi było lepiej, a teraz podobną jestem do wszystkich.
Patrzała śmiało w oczy Andryanowi mówiąc te słowa, potem wzrok powoli przeniosła na zarumienioną Magdzię.
— Ale chodźmy do dworu, państwo Pawłowstwo niezmiernie panu będą radzi. Ileż to tu razy o nim wspominano? Jak można było tak gdzieś tam daleko się schować i ani dać znaku życia?
— Tak się to złożyło — mówił Adryan bacznie przypatrując się Dosi, która pomimo stroju i zmienionych nieco, uszlachetnionych może ruchów, najmniej podobno z charakteru swojego straciła. Coś na wpół dzikiego, śmiałego, pozostało w niej i teraz. Pięk-