Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż widzisz, głupia — rzekł — i tobie-by na to przyszedł czas, ale ona swawoli nie cierpi. Pierwsze posłuszeństwo, niż nabożeństwo. I na co tobie tak wiele rozumu!! na co?
Justce dziwnie się usta wykrzywiły, spojrzała na wuja, duma jakaś odpowiedź jej wstrzymała. Otarła oczy i poczęła się przechodzić po toku zadumana, a Rabicki gonił za nią wejrzeniem.
— Już niechaj sobie co chce będzie — poczęła cicho. — Pójdę ztąd, bodaj o żebraczym chlebie, pójdę! nie wytrzymam!
Wuj, który szuflę jeszcze trzymał w rękach, załamał je, zapomniawszy się, i padła z wielkim hałasem na tok. Miał się schylić, aby ją podnieść, gdy Justka podbiegła i podała. Mógł teraz zajrzeć w jej oczy zaczerwienione, przypatrzeć się twarzyczce wychudłej, zmęczonej, i litość go przejęła. Zwolna rękę położył na główce dziewczęcia, pogłaskał ją i zamruczał.
— Bądź cierpliwa. Wszystko to są bzdurstwa; przejdzie to, zapomni się.
Dziewczę, zadumane, zdawało się myśleć o czem innem.
— Kochany wuju — szepnęło — a czy to już dla mnie tyle świata, co w Baranówce? Czyż ja sobie, choć smarkata, nie mogłabym na kawałek chleba i gdzieindziej zarobić, aby tu tego poniewierania nie cierpieć. Dobrze tobie mówić, co